Z nieukrywaną radością prezentuję Wam pierwszy rozdział opowiadania o Jongkey'u. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczę na komentarze - negatywne jak i pozytywne w zależności od tego, czy Wam się spodoba.
CZĘŚĆ I
KEY
KEY
Powiedzcie mi, dlaczego musiałem sobie sprawić jeden z tych olbrzymich cyfrowych zegarów, na którym cyfry widać z przeciwnej strony pokoju? Dlaczego nie mam małego podróżnego budzika, jak normalni ludzie, zamiast tego kolosa wielkości talerza, z czerwonymi cyframi zmieniającymi się co minutę? Wpatruję się w niego od czterech i pół minuty, w którym to czasie z 9.08 z kawałkiem zrobiła się 9.13 rano. Pamiętam jak przez mgłę, że nastawiłem budzik na 9.30. Odzywa się we mnie niejasne wspomnienie tej czynności. Doszedłem do wniosku, że jeśli wstanę o wpół do dziesiątej, zdążę wziąć prysznic, wypić kawę i o dziesiątej będę już w drodze. To naprawdę ważne, żebym dzisiaj wyruszył z domu w dobrej formie. Czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna w sprawie pracy, o której marzę od lat: głównego tancerza SHINee, wspaniałej grupy, w której od dawna pragnę się znaleźć, Uzyskałem odpowiednie kwalifikacje, ale zawsze to miejsce zajmował ktoś inny. Teraz facet, który pełnił tę funkcję przez ostatnie dwa lata, wyjechał do Ameryki. I dzisiaj mam rozmowę kwalifikacyjną.
Więc powiedzcie mi, dlaczego nie poszedłem do łóżka o wczesnej porze, trzeźwy i sam?
Nie mogę się ruszyć, widzicie, bo to by go obudziło. A wtedy mógłby pomyśleć, że chcę zacząć od nowa. Muszę leżeć nieruchomo, dopóki nie wyczuję, że zaraz odezwie się budzik - po jednym przeraźliwym pisku wyłączę go, natychmiast wyskoczę z łóżka i popędzę do łazienki. Najwyraźniej nie mam nic na sobie, więc będę musiał prędko się uwinąć. Nie będzie rozkosznych chwil z musującym napojem dla złagodzenia bólu głowy, gdy ekspres do kawy śle łagodne zapachy i dźwięki. Nie, trzeba się zachowywać energicznie i rzeczowo. Jakby to była najnormalniejssza rzecz pod słońcem - zaprosić do domu kierowcę taksówki i iść z nim do łóżka.
Przypuszczam, że mógłbym to złożyć na karb przyjęcia, na które poszedłem. Podano tam absolutnie podłe wino, tak cierpkie, że drapało człowieka w gardle, I żadnych przekąsek, oczywiście. Nawe herbatników albo chipsów, żeby miało w co wsiąknąć. Spływało więc po prostu do żołądka, dokonując swego zgubnego dzieła, wdzierając się z chlupotem w każdą żyłę, jelito i fragment tkanki mięśniowej, posuwając się stopniowo i bezboleśnie w górę, do mózgu, by całkowicie go sparaliżować. To była przyczyna, no i fakt, że szczerze nienawidziłem Sandary, autorki obrazów prezentowanych na wystawie. Zawsze jej nie znosiłem, już w czasach szkolnych, na długo przed tym, jak zaczęła się mizdrzyć do mojego brata, Jinkiego, w moje urodziny, przy kolacji, za którą zapłaciłem. Choć z pewnością upodobała sobie tylko jego pieniądze.
A teraz nienawidzę jej uśmiechu, który pojawia się tylko na ustach, lecz nie w oczach. Nienawidzę tego, jak zwraca na siebie uwagę, jak ją fetują i podziwiają, jak wszyscy ustawiają się w kolejce, żeby kupić jej obrazy. Czerwone punkciki na każdym wskazywały, że został sprzedany. Zupełnie jakby te jej okropne, cukierkowe bohomazy zachorowały na odrę i dostały wysypki.
No cóż, więc dlaczego tam poszedłem, moglibyście zapytać. Czemu nie zostałem w domu i nie przygotowałem się do rozmowy? Dobre pytanie.
W tamtej chwili pójście na wystawę miało dla mnie sens. Chciałem pokazać Jinkiemu, że akceptuję nawet najbardziej idiotyczne jego życiowe wybory, i niech nie myśli, że jestem zazdrosny, niech nie myśli, że obchodzi mnie to, czy on i Sandara są przyjaciółmi.
Albo więcej niż przyjaciółmi.
Prócz tego, ze względu na rozmowę kwalifikacyjną sprawiłem sobie nową marynarkę, którą mogłem nosić pod eleganckim zamszowym płaszczem. Uznałem więc, że zaprezentuję jedno i drugie. Nie zaszkodzi, by wszyscy zobaczyli, jak fantastycznie wyglądam.
Pomysł okazał się doprawdy fatalny. Leżę z brzegu i widzę kosztowną marynarkę, a na jej przodzie plamę, jakby wylało się tam z pół butelki czerwonego wina. Czuję się jak wrak człowieka i nawet nie wiem, jak wylądowałem własnym łóżku z taksówkarzem.
Jeśli pominąć to koszmarne wino, cała impreza była nudna. No bo każdy widział, że obrazy są okropne. Kiedy dostanę tę pracę w SHINee (teraz właściwie powinienem powiedzieć: jeżeli ją dostanę) nigdy nie popełnię podobnego błędu. Wystawa nikomu się nie podobała - wszyscy szeptali i mówili to, co wypada, i kupowali obrazy, żeby być w dobrych stosunkach z Minho, który prowadzi galerię, I im również może zorganizować wystawę, jeśli dobrze to rozegrają.
Sandara odnosiła się do mnie wstrętnie, nieuprzejmie i wręcz obraźliwie. Nic dziwnego, że złapałem za kieliszek. Miała kłopoty z zapamiętaniem mojego imienia. Nie jest trudne, nawet ktoś wolno myślący poradziłby sobie z imieniem Key. Nie wydaje mi się, aby był to pseudonim wymagający szczególnego wysiłku, o niezwykłej wymowie czy czymś w tym rodzaju.
Ale Sandara jakoś nie potrafiła go opanować. Musiała łamać sobie głowę, przedstawiając mnie gościom.
- Chodziłam z tym gentlemanem do tej samej klasy, wierzcie mi lub nie - gruchała. Jakbym był tak stary i niedołężny, a ona tak młoda, że nikt by nie uwierzył, iż jesteśmy w tym samym wieku.
Daj spokój, Sandara. Oboje mamy tyle samo lat, ty i ja. Żadne z nas nie założyło rodziny. Ty malujesz okropne cukierkowe pastele, Jinki uczy gry na fortepianie i śpiewu, a ja prowadzę zajęcia taneczne w szkole. Jeszcze dziś przed południem mógłbym załapać wspaniałą pracę w jednej z najlepszych grup tanecznych w tym kraju. Oprócz pełnienia funkcji tancerza byłbym również twarzą zespołu.
Bardzo mi zależy na tej posadzie. No więc powiedzcie, dlaczego wpakowałem się w taki pasztet?
Widzicie, nie mogę nawet wstać, żeby doprowadzić się do porządku, naprawić szkody, Poszukać innego stroju. O mój Boże. Właśnie zobaczyłem, obok plamy po winie, ślady spaghetti. Tak, oczywiście musieliśmy później pójść do włoskiego baru. Zamiast wrócić do domu autobusem, jak normalny człowiek, okrzykiem radości powitałem propozycję Jinkiego, byśmy w kilka osób wstąpili coś zjeść. Rzecz jasna Sandara dołączyła do nas, mówiąc, że będzie fajnie, i zabrała ze sobą Minho oraz jakichś okropnych, hałaśliwych znajomych. Cóż, w końcu najbardziej hałaśliwą osobą okazałem się zapewne ja. Szczerze mówiąc, wspomnienia tego wieczoru nie są zbyt wyraźne. Gęsta mgła spowija tę jego część, gdy kelnerzy ustawili się w szeregu i zaśpiewali "Love in the Ice", a ja im wtórowałem. I - jak sądziłem - wszyscy uważali, że jestem świetny. Ale mogli wcale tak nie myśleć.
W jaki sposób zapłaciliśmy? Czy zapłaciliśmy? O Boże, powiedz, że zapłaciliśmy.
Tak, przypominam sobie, Jinki zaproponował, że weźmie od każdego dychę, i wszyscy uznali to za wspaniały pomysł, tylko ja otrzeźwiałem na moment i stwierdziłem, że powinien wziąć po piętnaście, bo inaczej nie pokryje rachunku, Sandara zaś, która to usłyszała i wcale nie była zadowolona, powiedziała przyprawiającym o mdłości, dziecinnym głosikiem, że nikt nie będzie z pewnością wymagał od niej, żeby płaciła, bo przecież częstowała ich wspaniałym winem w galerii przez cały wieczór. Na co Minho trochę się zirytował i zauważył, że właściwie to on częstował ich winem przez cały wieczór w galerii. Obawiam się, iż powiedziałem, że nie powinni się tak licytować, czyją zasługą jest to wino, ponieważ było obrzydliwe. Jinki zapłacił szybko kartą Visa i nakłonił nas do wyjścia.
Na świeżym powietrzu mocno zakręciło mi się w głowie i byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby Jini pojechał ze mną do domu, po to, aby się mną zaopiekować, kazać mi wypić mleko albo wodę, cokolwiek tam powinienem wypić, a przede wszystkim by oddzielić go wreszcie od tej wstrętnej harpii. Ale nie, oczywiście królewna Sandara uparła się, żeby to ją odwiózł, a każde z nas mieszka w innej części miasta. Ściągnął więc dla mnie taksówkę i poprosił kierowcę, by troskliwie się mną zajął.
Rany, taksówkarz rzeczywiście zajął się mną niezwykle troskliwie. Nie mogę jednak winić brata, chociaż bardzo bym chciał. Przecież nie prosił tego faceta, żeby poszedł ze mną do łóżka. Niestety, nie mogę obaczyć go odpowiedzialnością. Jeśli ktoś tu zawinił, to zapewne ja.
Ale dlaczego? Powiedzcie mi, dlaczego?
Zazwyczaj nie chodzę do łóżka z nieznajomymi - prawdę mówiąc, nie zdarzyło mi się to dotychczas ani razu w życiu. Czy ten kierowca był aż tak pociągający? Aż ta mi się spodobał?
Pomyśl, Key, pomyśl. Pomyśl i spróbuj odtworzyć drogę do domu. Myśl po cichu, nie obudź go.
Był młody, przed trzydziestką, jak mi się zdawało. Twarz z silnie zarysowaną szczęką i pięknymi, brązowymi oczami, w które wpatrywałem się zbyt długo.
- Wygląda na to, że spędził pan udany wieczór? - zauważył, gdy zwaliłem się do taksówki i pozbierałem czym prędzej, by pomachać towarzystwu na pożegnanie, udając trzeźwiejszego niż byłem.
-Spędziłem parszywy wieczór, jeśli chce pan wiedzieć - odparłem chłodno.
- Wolałby pan robić coś innego? - spytał.
- Wolałbym wcale tam nie iść. Nie pić tego podłego wina, nie rozmawiać z tą denerwującą kobietą, nie oglądać jej koszmarnych obrazów.
- Brzmi rzeczywiście okropnie - przyznał.
Nie życzyłem sobie, żeby się nade mną litował.
- A pan jak spędził wieczór? - spytałem wyniośle.
Chyba mi odpowiedział, że tak samo, jak wszystkie inne i z rezygnacją wzruszył ramionami. Poinformowałem go, że ma niewłaściwe podejście do wieczorów.
Boże, dlaczego to powiedziałem, dlaczego nie pozwoliłem, żeby spędził wieczór po swojemu, jak każdy inny, zamiast iść do łóżka z pasażerem? Ale może on to robił codziennie? Co ja o nim wiem? Prawie nic. Wspominał coś o konieczności zarabiania na życie, a ja go zapytałem, czy ma dziewczynę. Odparł, że nie interesują go tego typu związki, wie dużo na temat relacji między ludźmi i to wszystko opiera się na poczuciu winy, niepewności i kłamstwach. Stwierdził, że nie chce się wikłać.
Oznajmiłem, że to wszystko to stek bzdur, nie potrafiąc w tym stanie połączyć oczywistych faktów - mężczyzna leżący obok jest gejem.
- Czy w ogóle miał pan coś z tego wieczoru? - zagadnął. Starał się dodać mi otuchy.
- Owszem, śpiewałem piosenkę z kelnerami.
Zaśpiewałem mu jeszcze raz "Love in the Ice", żeby pokazać, jak dobrze mi to wychodzi, a on zawtórował mi podczas refrenu. Następnie zaproponował "Rising Sun", a potem dotarliśmy do domu.
Dlaczego, powiedzcie mi, dlaczego nie mogłem się z nim po prostu pożegnać, zakończywszy ten parszywy wieczór amatorskim koncertem na dwa głosy? O nie, ja nigdy nie wybieram łatwych rozwiązań. Musiałem go zaprosić i ku swojemu wstydowi nie pamiętam, co było dalej. Czy wyciągnąłem swoje kompakty? Czy możliwe, że coś jeszcze wypiłem? Wiecie, on zapewne był trzeźwy, to znaczy prowadził przecież taksówkę, więc oczywiście, że był trzeźwy.
Czy poszliśmy prosto do łóżka?
O, gdybym potrafił tylko sobie przypomnieć, co mnie do tego skłoniło! Mógłbym wówczas wybrnąć z tej sytuacji, czując odrobinę mniejsze zażenowanie, niż przewidywałem.
Sięgnąłem w stronę wielkiego, elektronicznego zegara, zanim zaczął hałasować. Dzięki Bogu, nie obudziłem taksówkarza. Spał jak kłoda po drugiej stronie łóżka. Przynajmniej nie chrapał i nie rzucał się we śnie.
Gdzie zaparkował wóz? Tu w okolicy są wyłącznie podwójne linie - ruch mamy przerażający. Zamierzają wybudować obwodnicę i im prędzej tym lepiej. \ale jeszcze jej nie zbudowali, więc musiał zapewne szukać miejsca do parkowania daleko stąd. A może, trawiony gorączką pożądania, zostawił taksówkę przed domem.
Tak czy inaczej to jego problem.
Czy w ogóle podał mi swoje imię? Niewątpliwie nastąpiła taka chwila. Nie chciałem o tym myśleć, wydawało mi się to zbyt straszne. Wolałem się zastanowić, w co mam się ubrać, skoro marynarka nie nadaje się do prania. Dobrze, że przynajmniej płaszcz się uratował.
O Boże, mój płaszcz!
Czyżbym zostawił go w taksówce? Nie wisiał na wyściełanym wieszaku na drzwiach, gdzie jego miejsce. Och, mój Boże, wiem, że nie możesz być ze mnie zadowolony. Wiem, że źle postąpiłem, biorąc taksówkarza do łóżka, ale tak często nie grzeszę, zważywszy na ogólny stan rzeczy. Czuję się jak trzy ćwierci do śmierci, na pewno zawalę tę rozmowę, zniszczyłem nową marynarkę, a do tego chcesz mi powiedzieć, że zgubiłem także mój ukochany zamszowy płaszcz?
Sprawa z płaszczem tak mnie zmartwiła, że zapomniałem o taksówkarzu i o tym, żeby go nie budzić. Usiadłem, wyprostowany, i zwróciłem w jego stronę udręczoną, skacowaną twarz.
Nie zobaczyłem nikogo.
Na łóżku obok mnie leżał, zwinięty w wielki kłąb, mój zamszowy płaszcz. Ciężki, rzucający się w oczy i zajmujący pozostałe miejsce w łóżku. Udawał taksówkarza, żeby mnie przestraszyć na śmierć.
Radośnie wyskoczyłem z pościeli. Miałem przed sobą przyszłość: długi prysznic, płukanie ust i gardła, wyszukanie czystych ciuchów, w które mógłbym się ubrać. Muszę dostać tę pracę w SHINee! Naprawdę, to tanie wino robi z człowiekiem straszne rzeczy. Potrafi nawet wywołać halucynacje! Tak jakbym mógł przyprowadzić do domu nieznajomego kierowcę taksówki i pójść z nim do łóżka!
Z uśmiechem sięgnąłem po płaszcz, by odwiesić go na miejsce. Czyżbym oprócz mojego zapachu wyczuwał na nim inne, silniejsze perfumy? Dalsze rozmyślania przerwał mi dzwonek do drzwi.