piątek, 31 lipca 2015

Taking care of him (jongkey, 1/4)



Z nieukrywaną radością prezentuję Wam pierwszy rozdział opowiadania o Jongkey'u. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczę na komentarze - negatywne jak i pozytywne w zależności od tego, czy Wam się spodoba.


CZĘŚĆ I
KEY


Powiedzcie mi, dlaczego musiałem sobie sprawić jeden z tych olbrzymich cyfrowych zegarów, na którym cyfry widać z przeciwnej strony pokoju? Dlaczego nie mam małego podróżnego budzika, jak normalni ludzie, zamiast tego kolosa wielkości talerza, z czerwonymi cyframi zmieniającymi się co minutę? Wpatruję się w niego od czterech i pół minuty, w którym to czasie z 9.08 z kawałkiem zrobiła się 9.13 rano. Pamiętam jak przez mgłę, że nastawiłem budzik na 9.30. Odzywa się we mnie niejasne wspomnienie tej czynności. Doszedłem do wniosku, że jeśli wstanę o wpół do dziesiątej, zdążę wziąć prysznic, wypić kawę i o dziesiątej będę już w drodze. To naprawdę ważne, żebym dzisiaj wyruszył z domu w dobrej formie. Czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna w sprawie pracy, o której marzę od lat: głównego tancerza SHINee, wspaniałej grupy, w której od dawna pragnę się znaleźć, Uzyskałem odpowiednie kwalifikacje, ale zawsze to miejsce zajmował ktoś inny. Teraz facet, który pełnił tę funkcję przez ostatnie dwa lata, wyjechał do Ameryki. I dzisiaj mam rozmowę kwalifikacyjną.
Więc powiedzcie mi, dlaczego nie poszedłem do łóżka o wczesnej porze, trzeźwy i sam?
Nie mogę się ruszyć, widzicie, bo to by go obudziło. A wtedy mógłby pomyśleć, że chcę zacząć od nowa. Muszę leżeć nieruchomo, dopóki nie wyczuję, że zaraz odezwie się budzik - po jednym przeraźliwym pisku wyłączę go, natychmiast wyskoczę z łóżka i popędzę do łazienki. Najwyraźniej nie mam nic na sobie, więc będę musiał prędko się uwinąć. Nie będzie rozkosznych chwil z musującym napojem dla złagodzenia bólu głowy, gdy ekspres do kawy śle łagodne zapachy i dźwięki. Nie, trzeba się zachowywać energicznie i rzeczowo. Jakby to była najnormalniejssza rzecz pod słońcem - zaprosić do domu kierowcę taksówki i iść z nim do łóżka. 
Przypuszczam, że mógłbym to złożyć na karb przyjęcia, na które poszedłem. Podano tam absolutnie podłe wino, tak cierpkie, że drapało człowieka w gardle, I żadnych przekąsek, oczywiście. Nawe herbatników albo chipsów, żeby miało w co wsiąknąć. Spływało więc po prostu do żołądka, dokonując swego zgubnego dzieła, wdzierając się z chlupotem w każdą żyłę, jelito i fragment tkanki mięśniowej, posuwając się stopniowo i bezboleśnie w górę, do mózgu, by całkowicie go sparaliżować. To była przyczyna, no i fakt, że szczerze nienawidziłem Sandary, autorki obrazów prezentowanych na wystawie. Zawsze jej nie znosiłem, już w czasach szkolnych, na długo przed tym, jak zaczęła się mizdrzyć do mojego brata, Jinkiego, w moje urodziny, przy kolacji, za którą zapłaciłem. Choć z pewnością upodobała sobie tylko jego pieniądze.
A teraz nienawidzę jej uśmiechu, który pojawia się tylko na ustach, lecz nie w oczach. Nienawidzę tego, jak zwraca na siebie uwagę, jak ją fetują i podziwiają, jak wszyscy ustawiają się w kolejce, żeby kupić jej obrazy. Czerwone punkciki na każdym wskazywały, że został sprzedany. Zupełnie jakby te jej okropne, cukierkowe bohomazy zachorowały na odrę i dostały wysypki. 
No cóż, więc dlaczego tam poszedłem, moglibyście zapytać. Czemu nie zostałem w domu i nie przygotowałem się do rozmowy? Dobre pytanie.
W tamtej chwili pójście na wystawę miało dla mnie sens. Chciałem pokazać Jinkiemu, że akceptuję nawet najbardziej idiotyczne jego życiowe wybory, i niech nie myśli, że jestem zazdrosny, niech nie myśli, że obchodzi mnie to, czy on i Sandara są przyjaciółmi. 
Albo więcej niż przyjaciółmi.
Prócz tego, ze względu na rozmowę kwalifikacyjną sprawiłem sobie nową marynarkę, którą mogłem nosić pod eleganckim zamszowym płaszczem. Uznałem więc, że zaprezentuję jedno i drugie. Nie zaszkodzi, by wszyscy zobaczyli, jak fantastycznie wyglądam. 
Pomysł okazał się doprawdy fatalny. Leżę z brzegu i widzę kosztowną marynarkę, a na jej przodzie plamę, jakby wylało się tam z pół butelki czerwonego wina. Czuję się jak wrak człowieka i nawet nie wiem, jak wylądowałem własnym łóżku z taksówkarzem.
Jeśli pominąć to koszmarne wino, cała impreza była nudna. No bo każdy widział, że obrazy są okropne. Kiedy dostanę tę pracę w SHINee (teraz właściwie powinienem powiedzieć: jeżeli ją dostanę) nigdy nie popełnię podobnego błędu. Wystawa nikomu się nie podobała - wszyscy szeptali i mówili to, co wypada, i kupowali obrazy, żeby być w dobrych stosunkach z Minho, który prowadzi galerię, I im również może zorganizować wystawę, jeśli dobrze to rozegrają.
Sandara odnosiła się do mnie wstrętnie, nieuprzejmie i wręcz obraźliwie. Nic dziwnego, że złapałem za kieliszek. Miała kłopoty z zapamiętaniem mojego imienia. Nie jest trudne, nawet ktoś wolno myślący poradziłby sobie z imieniem Key. Nie wydaje mi się, aby był to pseudonim wymagający szczególnego wysiłku, o niezwykłej wymowie czy czymś w tym rodzaju.
Ale Sandara jakoś nie potrafiła go opanować. Musiała łamać sobie głowę, przedstawiając mnie gościom.
- Chodziłam z tym gentlemanem do tej samej klasy, wierzcie mi lub nie - gruchała. Jakbym był tak stary i niedołężny, a ona tak młoda, że nikt by nie uwierzył, iż jesteśmy w tym samym wieku. 
Daj spokój, Sandara. Oboje mamy tyle samo lat, ty i ja. Żadne z nas nie założyło rodziny. Ty malujesz okropne cukierkowe pastele, Jinki uczy gry na fortepianie i śpiewu, a ja prowadzę zajęcia taneczne w szkole. Jeszcze dziś przed południem mógłbym załapać wspaniałą pracę w jednej z najlepszych grup tanecznych w tym kraju. Oprócz pełnienia funkcji tancerza byłbym również twarzą zespołu.
Bardzo mi zależy na tej posadzie. No więc powiedzcie, dlaczego wpakowałem się w taki pasztet?
Widzicie, nie mogę nawet wstać, żeby doprowadzić się do porządku, naprawić szkody, Poszukać innego stroju. O mój Boże. Właśnie zobaczyłem, obok plamy po winie, ślady spaghetti. Tak, oczywiście musieliśmy później pójść do włoskiego baru. Zamiast wrócić do domu autobusem, jak normalny człowiek, okrzykiem radości powitałem propozycję Jinkiego, byśmy w kilka osób wstąpili coś zjeść. Rzecz jasna Sandara dołączyła do nas, mówiąc, że będzie fajnie, i zabrała ze sobą Minho oraz jakichś okropnych, hałaśliwych znajomych. Cóż, w końcu najbardziej hałaśliwą osobą okazałem się zapewne ja. Szczerze mówiąc, wspomnienia tego wieczoru nie są zbyt wyraźne. Gęsta mgła spowija tę jego część, gdy kelnerzy ustawili się w szeregu i zaśpiewali "Love in the Ice", a ja im wtórowałem. I - jak sądziłem - wszyscy uważali, że jestem świetny. Ale mogli wcale tak nie myśleć.
W jaki sposób zapłaciliśmy? Czy zapłaciliśmy? O Boże, powiedz, że zapłaciliśmy. 
Tak, przypominam sobie, Jinki zaproponował, że weźmie od każdego dychę, i wszyscy uznali to za wspaniały pomysł, tylko ja otrzeźwiałem na moment i stwierdziłem, że powinien wziąć po piętnaście, bo inaczej nie pokryje rachunku, Sandara zaś, która to usłyszała i wcale nie była zadowolona, powiedziała przyprawiającym o mdłości, dziecinnym głosikiem, że nikt nie będzie z pewnością wymagał od niej, żeby płaciła, bo przecież częstowała ich wspaniałym winem w galerii przez cały wieczór. Na co Minho trochę się zirytował i zauważył, że właściwie to on częstował ich winem przez cały wieczór w galerii. Obawiam się, iż powiedziałem, że nie powinni się tak licytować, czyją zasługą jest to wino, ponieważ było obrzydliwe. Jinki zapłacił szybko kartą Visa i nakłonił nas do wyjścia.
Na świeżym powietrzu mocno zakręciło mi się w głowie i byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby Jini pojechał ze mną do domu, po to, aby się mną zaopiekować, kazać mi wypić mleko albo wodę, cokolwiek tam powinienem wypić, a przede wszystkim by oddzielić go wreszcie od tej wstrętnej harpii. Ale nie, oczywiście królewna Sandara uparła się, żeby to ją odwiózł, a każde z nas mieszka w innej części miasta. Ściągnął więc dla mnie taksówkę i poprosił kierowcę, by troskliwie się mną zajął.
Rany, taksówkarz rzeczywiście zajął się mną niezwykle troskliwie. Nie mogę jednak winić brata, chociaż bardzo bym chciał. Przecież nie prosił tego faceta, żeby poszedł ze mną do łóżka. Niestety, nie mogę obaczyć go odpowiedzialnością. Jeśli ktoś tu zawinił, to zapewne ja.
Ale dlaczego? Powiedzcie mi, dlaczego?
Zazwyczaj nie chodzę do łóżka z nieznajomymi - prawdę mówiąc, nie zdarzyło mi się to dotychczas ani razu w życiu. Czy ten kierowca był aż tak pociągający? Aż ta mi się spodobał?
Pomyśl, Key, pomyśl. Pomyśl i spróbuj odtworzyć drogę do domu. Myśl po cichu, nie obudź go.
Był młody, przed trzydziestką, jak mi się zdawało. Twarz z silnie zarysowaną szczęką i pięknymi, brązowymi oczami, w które wpatrywałem się zbyt długo.
- Wygląda na to, że spędził pan udany wieczór? - zauważył, gdy zwaliłem się do taksówki i pozbierałem czym prędzej, by pomachać towarzystwu na pożegnanie, udając trzeźwiejszego niż byłem. 
-Spędziłem parszywy wieczór, jeśli chce pan wiedzieć - odparłem chłodno.
- Wolałby pan robić coś innego? - spytał.
- Wolałbym wcale tam nie iść. Nie pić tego podłego wina, nie rozmawiać z tą denerwującą kobietą, nie oglądać jej koszmarnych obrazów.
- Brzmi rzeczywiście okropnie - przyznał.
Nie życzyłem sobie, żeby się nade mną litował.
- A pan jak spędził wieczór? - spytałem wyniośle.
Chyba mi odpowiedział, że tak samo, jak wszystkie inne i z rezygnacją wzruszył ramionami. Poinformowałem go, że ma niewłaściwe podejście do wieczorów.
Boże, dlaczego to powiedziałem, dlaczego nie pozwoliłem, żeby spędził wieczór po swojemu, jak każdy inny, zamiast iść do łóżka z pasażerem? Ale może on to robił codziennie? Co ja o nim wiem? Prawie nic. Wspominał coś o konieczności zarabiania na życie, a ja go zapytałem, czy ma dziewczynę. Odparł, że nie interesują go tego typu związki, wie dużo na temat relacji między ludźmi i to wszystko opiera się na poczuciu winy, niepewności i  kłamstwach. Stwierdził, że nie chce się wikłać.
Oznajmiłem, że to wszystko to stek bzdur, nie potrafiąc w tym stanie połączyć oczywistych faktów - mężczyzna leżący obok jest gejem.
- Czy w ogóle miał pan coś z tego wieczoru? - zagadnął. Starał się dodać mi otuchy.
- Owszem, śpiewałem piosenkę z kelnerami.
Zaśpiewałem mu jeszcze raz "Love in the Ice", żeby pokazać, jak dobrze mi to wychodzi, a on zawtórował mi podczas refrenu. Następnie zaproponował "Rising Sun", a potem dotarliśmy do domu.
Dlaczego, powiedzcie mi, dlaczego nie mogłem się z nim po prostu pożegnać, zakończywszy ten parszywy wieczór amatorskim koncertem na dwa głosy? O nie, ja nigdy nie wybieram łatwych rozwiązań. Musiałem go zaprosić i ku swojemu wstydowi nie pamiętam, co było dalej. Czy wyciągnąłem swoje kompakty? Czy możliwe, że coś jeszcze wypiłem? Wiecie, on zapewne był trzeźwy, to znaczy prowadził przecież taksówkę, więc oczywiście, że był trzeźwy.
Czy poszliśmy prosto do łóżka?
O, gdybym potrafił tylko sobie przypomnieć, co mnie do tego skłoniło! Mógłbym wówczas wybrnąć z tej sytuacji, czując odrobinę mniejsze zażenowanie, niż przewidywałem.
Sięgnąłem w stronę wielkiego, elektronicznego zegara, zanim zaczął hałasować. Dzięki Bogu, nie obudziłem taksówkarza. Spał jak kłoda po drugiej stronie łóżka. Przynajmniej nie chrapał i nie rzucał się we śnie.
Gdzie zaparkował wóz? Tu w okolicy są wyłącznie podwójne linie - ruch mamy przerażający. Zamierzają wybudować obwodnicę i im prędzej tym lepiej. \ale jeszcze jej nie zbudowali, więc musiał zapewne szukać miejsca do parkowania daleko stąd. A może, trawiony gorączką pożądania, zostawił taksówkę przed domem.
Tak czy inaczej to jego problem.
Czy w ogóle podał mi swoje imię? Niewątpliwie nastąpiła taka chwila. Nie chciałem o tym myśleć, wydawało mi się to zbyt straszne. Wolałem się zastanowić, w co mam się ubrać, skoro marynarka nie nadaje się do prania. Dobrze, że przynajmniej płaszcz się uratował.
O Boże, mój płaszcz!
Czyżbym zostawił go w taksówce? Nie wisiał na wyściełanym wieszaku na drzwiach, gdzie jego miejsce. Och, mój Boże, wiem, że nie możesz być ze mnie zadowolony. Wiem, że źle postąpiłem, biorąc taksówkarza do łóżka, ale tak często nie grzeszę, zważywszy na ogólny stan rzeczy. Czuję się jak trzy ćwierci do śmierci, na pewno zawalę tę rozmowę, zniszczyłem nową marynarkę, a do tego chcesz mi powiedzieć, że zgubiłem także mój ukochany zamszowy płaszcz?
Sprawa z płaszczem tak mnie zmartwiła, że zapomniałem o taksówkarzu i o tym, żeby go nie budzić. Usiadłem, wyprostowany, i zwróciłem w jego stronę udręczoną, skacowaną twarz.
Nie zobaczyłem nikogo.
Na łóżku obok mnie leżał, zwinięty w wielki kłąb, mój zamszowy płaszcz. Ciężki, rzucający się w oczy i zajmujący pozostałe miejsce w łóżku. Udawał taksówkarza, żeby mnie przestraszyć na śmierć.
Radośnie wyskoczyłem z pościeli. Miałem przed sobą przyszłość: długi prysznic, płukanie ust i gardła, wyszukanie czystych ciuchów, w które mógłbym się ubrać. Muszę dostać tę pracę w SHINee! Naprawdę, to tanie wino robi z człowiekiem straszne rzeczy. Potrafi nawet wywołać halucynacje! Tak jakbym mógł przyprowadzić do domu nieznajomego kierowcę taksówki i pójść z nim do łóżka!
Z uśmiechem sięgnąłem po płaszcz, by odwiesić go na miejsce. Czyżbym oprócz mojego zapachu wyczuwał na nim inne, silniejsze perfumy? Dalsze rozmyślania przerwał mi dzwonek do drzwi.

kilkuczęściowe


Taking care of him
Zespół: SHINee
Pairing: Jongkey
Gatunek: obyczaj, romans

część I

piątek, 24 lipca 2015

ONE SHOTY


Tytuł: Colorful
Zespół: SHINee
Bohaterowie: Taemin, Jinki, Minho, Key, Jonghyun
Gatunek: obyczaj

Colorful (SHINee, ontae)

   
        Gdyby ktoś przechodził teraz pod otwartymi oknami mieszkania Jinkiego pomyślałby pewnie, że znalazł się w raju. Wiosna w pełnym rozkwicie, promienie słoneczne łagodnie pieszczą opaloną twarz, rosnące wokół bzy upajają cię swym zapachem, mokra od rosy trawa drażni delikatnie stopy... Po prostu niebo na ziemi. Lecz nie tylko te piękne okoliczności przyrody decydowały, że to miejsce było tak bajkowe. Sprawiała to muzyka. Z wnętrza dobiegała piękna, radosna melodia grana na fortepianie. Cudowne dźwięki stanowiły ukojenie dla duszy i zmysłów, przenosiły daleko, gdzieś poza problemy dnia codziennego, zmartwienia i niepokoje. Miało się ochotę stać tam i słuchać przez wieczność. Jednak małe miasteczka, takie jak Ulchin, też posiadają swój urok. Mieszkający tu artysta wykazywał się prawdziwą wirtuozerią w tym, co robił, także gdyby zdecydował się wystąpić przed szerszą publicznością, z pewnością zyskałby uznanie i rozgłos. Najwyraźniej satysfakcjonowała go sztuka dla sztuki, bądź coś go tu trzymało... Albo jedno i drugie.
Nagle czarujące tony ustały i dało się słyszeć donośny okrzyk:
- Nauczycielu, zauważyłeś! Tym razem zagrałem całą tę trudną melodię bez ani jednej pomyłki!
Jinki z wyrazem błogości na twarzy przypatrywał się swojemu studentowi, ciesząc się, że ten, pochłonięty swym zadaniem, nie dostrzegał tego. Wtedy oboje pewnie bardzo by się zawstydzili, Teraz opanował się i podszedł do instrumentu, uśmiechając się. Odgarnął anielskie blond włosy, które zsunęły się na czoło jego ucznia i z czułością pogłaskał go po głowie.
- Całkiem nieźle, Taeminie, spróbujmy zrobić to razem, tak jak ćwiczyliśmy wcześniej...
Ta pochwała powinna być znacznie bardziej rozbudowana, gdy chłopak szybko chwytał, wykazywał się naprawdę sporym talentem i po kilku próbach wykonywał wszystkie polecenia co do joty, ale taka wylewność nie leżała w naturze Jinkiego, tak samo jak zbytnie okazywanie emocji, szczególnie wobec innych. Wyznawał zasadę ciężkiej, codziennej, żmudnej pracy i czerpania przyjemności z jej efektów i tego właśnie uczył swego przyjaciela. Dzięki tym wzajemnym spotkaniom poświęconym muzyce wytworzyła się między nimi silna więź, potęgowana przez obcowanie ze sztuką wyższą, lecz i ze skocznymi, śpiewnymi utworami, które ćwiczyli dla relaksu i rozgrzania palców. Fortepian oferował im wszystko, czego potrzebowali do szczęścia, zapełniał wolny czas, tak, że czuli się potrzebni, dawał satysfakcję z robienia  czegoś wzniosłego, zapewniał utrzymanie, gdyż Jinki pobierał opłatę za nauczanie, a Taemin grywał w miejscowych lokalach, wreszcie podarował im wspaniałą przyjaźń, pielęgnowaną przez praktycznie codzienne zajęcia. Zaczęło się od lekcji raz w tygodniu, co wkrótce przerodziło się w trzy spotkania tygodniowo, a gdy i to okazało się dla nich za mało, widywali się w praktycznie każdej wolnej chwili, tak jak dzisiaj, Zrobili sobie krótką przerwę.
- Zachciało mi się pić od tych treningów - westchnął blondyn, Nauczyciel bez słowa wstał i podał mu szklankę z wodą, prosto w zmęczone długotrwałym uderzaniem w klawisze dłonie. Chłopak łykał łapczywie napój, jego jabłko Adama poruszało się rytmicznie. Jinki zauważył, że Taemin mimo przeciwności losu, a może właśnie dzięki nim, ze wszystkiego, co mógł, czerpał radośnie i pełnymi garściami, od zwykłej szklanki wody zaspakajającej pragnienie, po muzykę, zaspakajającą pragnienie znacznie silniejsze, pragnienie bycia spełnionym człowiekiem. Przy swoim studencie również się uczył, właśnie takie podejście do życia chciał od niego przejąć. Tymczasem zmęczenie dało o sobie znać.
- Na dzisiaj koniec tego dobrego - rzucił, zamykając wieko fortepianu, za co rozżalony blondyn uderzył go żartobliwie w ramię.
Tak jak zawsze nauczyciel wstał, odciągnął chłopaka, wiecznie żądnego magicznych dźwięków, od instrumentu i odprowadził go do domu, chcąc mieć pewność, że trafi tam bezpiecznie. Student wykręcał się, mówiąc, że przecież poradzi sobie sam, jednak nauczyciel wiedział swoje. Jego uczeń był młodszy od niego, wciąż błądzi w rzeczywistości jak dziecko we mgle... Jinki zawsze musiał wszystko kontrolować.

Następnego dnia Taemin wpadł do otoczonego bzem mieszkanka jak bomba, taranując przy okazji stolik i znajdującą się na nim lampkę. Aż tak podekscytowanego korepetytor go nigdy jeszcze nie widział.
- Czyżby Minho przyjechał do Ulchin? - zażartował. Wiedział dobrze, że światowej sławy kompozytor Choi Minho jest idolem jego studenta.
- Coś lepszego! - wykrzyczał blondyn.
Nauczyciel nie wiedział, co może przebić pojawienie się takiego gościa, lecz, zaciekawiony, zamienił się w słuch.
- Skomponowałem własny utwór! - powiedział dumnie uczeń, wypinając pierś.
Pod pachą trzymał zwoje papieru nutowego, z których kilka kartek podał ostrożnie stojącemu obok mężczyźnie. Jinki spojrzał tylko na nie, niemal natychmiast je od siebie odsuwając. Nie żeby nie znał nut, w końcu skończył najlepszą akademię muzyczną w Seulu, lecz nie rozumiał nigdy hieroglificznych, często tajemniczych dla niego zapisków jego studenta, a zawsze wstydził się go o to zapytać. Zamiast tego wpadł na lepszy pomysł:
- Od razu mi to zagraj.
Taemin podszedł powoli do fortepianu, zajmując swe ukochane miejsce przy klawiszach. Korepetytor uwielbiał patrzeć na niego podczas jego spotkań z tym instrumentem, obserwować, jak smukłe palce powołują do życia kolejne tony, jak na anielskiej twarzy pojawia się nagle wyraz napięcia i rozrzewnienia, jak wreszcie blondyn sam staje się muzyką, pochłonięty przez nią, jak stanowią nierozerwalne połączenie, jak ying i yang, jak dwoje kochanków. Już dawno zorientował się, że chłopak po prostu kocha grać i dlatego właśnie zgodził się go uczyć. Nikt inny pewnie by się tego nie podjął.
Taemin rozpoczął prezentowanie swojego utworu. Zaczęło się od cichych taktów, nie smutnych, ale też nie wesołych. Jinki określił je mianem nostalgicznych. Przywoływały one wspomnienia tak głęboko w człowieku ukryte, że już dawno zapomniał, że je posiada: smak dzieciństwa, pierwsza miłość, wizyty u babci, tajemna kryjówka, którą twoja paczka założyła w podstawówce... To wszystko zawierało się w prologu tego arcydzieła. Następnie student wykonał łagodne przejście do dźwięków ostrzejszych, jakby tej sielance miało coś zagrażać, jakby to, czy z nami ostanie, czy powstanie perfekcyjna harmonia, decydowało się właśnie w tej chwili. Dalej, po pełnym napięcia zwrocie, przechodziło się do tonów pełnych ekstazy, na końcu zaś... trudno to w ogóle nazwać. To, co usłyszał nauczyciel, to po prostu prawdziwa radość, nieuchwytna, bo zaraz utwór się kończył, i piękna zarazem.
W oczach Jinkiego pojawiły się łzy.
- Taeminie, nigdy nie słyszałem czegoś tak... - urwał, bo zabrakło mu odpowiednich słów. Jak, nie - chcąc kogoś przechwalić, powiedzieć mu, że osiągnął doskonałość?
- Nie musisz tego ukrywać, słyszę po twoim głosie, że ci się podobało - zaśmiał się kokieteryjnie pewny siebie uczeń. Korepetytorowi nie podobała się ta swawola, lecz tym razem musiał przyznać mu rację.
- Jak to nazwałeś? - zapytał.
- Tak jak moją inspirację przy tworzeniu. Rainbow.
- Taeminie, przecież ty... - zaczął Jinki, ale mu przerwano.
- Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Wiem o tym najlepiej. Ale czy ona taka nie jest? Przywołuje to, co w tobie najpiękniejsze, lecz zawsze występuje ryzyko, czy tym razem się uda, czy tym razem pojawi się po ostrym, burzowym zakręcie, a gdy już ją zobaczysz, doznajesz najpierw szoku o euforii, a potem uczucia wyzwolenia, uradowania, takiego, jakie przeżywa się wyjątkowo rzadko. Tak ją postrzegam.
Łzy, które dotąd niebezpiecznie szkliły się w oczach nauczyciela zaczęły płynąć powoli w dół po jego policzkach.

Mężczyznę w środku nocy obudził donośny dzwonek telefonu. Wstał niechętnie i poszedł odebrać. Po chwili usłyszał dobrze znany sobie głos, który nic się nie zmienił przez tę parę lat, kiedy widzieli się po raz ostatni.
- Jinki, staruszku, to ty? Co u ciebie słychać? Nadal mieszkasz w Ulchin, w tym małym mieszkanku obrośniętym zielskiem? Tak przypuszczałem, ty i te twoje sentymenty... Słuchaj, wpadnę do ciebie jutro, a właściwie dzisiaj z wizytą. Muszę trochę podładować generatory na prowincji. To na razie!
Na tym rozmowa się urwała, o ile rozmową można nazwać monolog, podczas którego korepetytor nie zdążył i nie chciał zresztą wcisnąć nawet słowa, Sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Chciał się znów położyć, ale stwierdził, że i tak nie zaśnie i usiadł na łóżku, chwytając się rękami za głowę,
Podczas kolejnej lekcji z Taeminem był wyraźnie niewyspany, mrukliwy i gburowaty, zupełnie jak nie on. Każdą najmniejszą pomyłkę zestresowanego studenta karał ostrym krzykiem i reprymendą. Nie dawał sobie tego dnia nic wytłumaczyć.
- Korepetytorze, czy coś się stało? - zapytał nieśmiało chłopak, na co w odpowiedzi uzyskał tylko jakiś pomruk.
Mężczyzna chyba zrozumiał, że posunął się za daleko, bo nagle zripostował się i powiedział:
- Przepraszam, muszę na chwilę iść do łazienki - po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Po paru sekundach rozległo się głośne pukanie. Taemin odczekał stosowną chwilę, po czym, kiedy walenie nie ustawało, a Jinki nadal nie wychodził, ruszył niepewnym krokiem otworzyć. Wpuścił zniecierpliwioną osobę do środka, poprosił, by usiadła w jednym z foteli, po czym rzucił, że na kawę lub herbatę trzeba poczekać do pojawienia się gospodarza, który zaraz powinien wrócić. Dla rozluźnienia wrócił na swoje stałe miejsce przed fortepianem. Wykładowca jak na złość siedział tam i siedział.
- Nie będzie to denerwujące, jeśli coś zagram? Proszę powiedzieć, jeśli mam nie zaczynać - wybąkał blondyn.
Nie uzyskawszy odmowy zabrał się za to, co robił najlepiej. Postanowił w ten sposób zabawić gościa aż korepetytor przyjdzie. Palce zręcznie śmigały po klawiszach, wkrótce fala rozkosznych dźwięków zalała pomieszczenie, chłopak oddał się swej pasji, zapominając o strachu, jaki wywołało pojawienie się niechcianego gościa, zapominając o wszystkim poza tym jednym utworem, któremu właśnie poświęcił uwagę, tak, że nawet nie dostrzegł powrotu mężczyzny. W końcu jednak to zauważył i przerwał gwałtownie. Coś dziwnego zaczęło się dziać w pokoju. Zapanowała cisza jak makiem zasiał, a napięcie było tak gęste, że można by je kroić nożem. W końcu tę patową sytuację przerwał gość:
- Jinki, bracie! Jak się miewasz? - wykrzyknął.
Po długiej chwili, która wydawała się wszystkim wiecznością, wykładowca przełamał się w końcu i wpadł w jego objęcia. Student skądś kojarzył ten głos, znał go bardzo dobrze, zawsze namiętnie się w niego wsłuchiwał, kiedy jego właściciel używał go, żeby zaprosić na swój występ, podziękować za nagrody...
- Choi Minho! To naprawdę pan! - wybuchnął chłopak, rzucając się na pianistę.
- No już, już... - mężczyzna oganiał się od niego jak od natrętnej muchy - w końcu przestałeś udawać, że mnie nie rozpoznajesz. Chociaż czyżbyś dopiero teraz mnie rozpoznał? Ale nie, przecież specjalnie zacząłeś się przede mną popisywać...
- Minho, to nie tak, Taemin w ten sposób odreagowuje stres. Wciąż nie wyszedł z szoku, daj mu trochę czasu - rzucił szybko nauczyciel.
- Czy ja mogę... - zaczął nieśmiało blondyn - czy ja mogę pana dotknąć? Zawsze o tym marzyłem.
- Już to zrobiłeś, ale skoro musisz, to proszę - odparł gość.
Spodziewał się uścisku dłoni, objęcia, nawet pocałunku w policzek (i takie rzeczy mu się zdarzały), jednak to, co się stało, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Uczeń zaczął swoimi delikatnymi palcami wodzić po jego twarzy, dotykając szczegółowo wszystkich najważniejszych miejsc - powiek, nosa, ust, podbródka...
- Dosyć tego!- krzyknął Minho, odpychając go od siebie - jesteś zboczony, czy co? A może ślepy? -szydził.
- Choi! On naprawdę nie widzi, nie zauważyłeś do cholery! - tym razem korepetytor uniósł głos - chciał cię tylko zobaczyć.

Tak, Taemin był ślepy od urodzenia, ale jego wykładowca nie zwracał na to uwagi. To znaczy oczywiście troszczył się o niego bardziej niż o innych uczniów, podawał mu ramię, gdy go gdzieś prowadził, wszystko mu dokładnie tłumaczył, robił co mógł, by chłopak czuł się swobodnie i to na tyle. Jeśli o grę chodzi, nie udzielał mu żadnej taryfy ulgowej. Tamten wcale jej zresztą nie potrzebował. Stanowił jednego z najbardziej utalentowanych studentów, muzyka zapewniała mu kontakt ze światem, dlatego tak ją uwielbiał i Jinki to szanował. Przyjął na zajęcia młodzieńca, którego ze względu na jego chorobę odsyłano od drzwi do drzwi i pokazał mu, ile jest wart. Przy nim blondyn rozkwitł z zahukanego kłębka problemów w pewnego siebie artystę. Teraz w to wszystko wkroczył Minho.
Siedzieli razem w małym pokoiku, rozmawiając o pogodzie i innych błahych sprawach. Sytuacja przedstawiała się dość żałośnie, zdenerwowany Choi zgubił rezon, chłopak wstydził się jeszcze bardziej niż na początku, a Jinki, znajdujący się w centrum tego, jak pomost łączący obu mężczyzn w jego domu, nie wiedział jak zareagować.
- Więc, Taeminie... mój przyjaciel cię uczy? - próbował zagaić Minho.
- Tak - odparł młodzieniec, po czym zapytał szybko - powiedział pan przyjaciel?
- Znamy się od lat, studiowaliśmy na jednej uczelni mniej więcej w tym samym czasie, zawsze rywalizowaliśmy o miano najlepszego - po wkroczeniu na znany sobie grunt Choi wyraźnie się rozgadał. - Szkoda, że zamiast podążyć moim śladem wybrał skazanie na tej prowincji.
- Nigdy na to nie narzekałem - odparł korepetytor - nauczanie muzyki to moja pasja. Nie nadaję się do występowania na scenie.
- Ta twoja nieśmiałość cię zniszczy - stwierdził pianista.
Jinki już chciał wyjaśniać, że to nie o nieśmiałość chodzi, gdy Taemin wypalił:
- Tyle razy rozmawialiśmy o panu Choi nauczycielu... dlaczego nie zdradziłeś, że się przyjaźnicie?
- Och, on zawsze był przesadnie skromny. Wstydził się, że osiągnął mniej niż mógł.
W Jinkim aż się zagotowało, ale nic nie powiedział. Minho za to usta się nie zamykały. Opowiadał o światowym tourne, które niedawno skończył, o swym przyjacielu Jonghyunie, który często śpiewał podczas ich wspólnych występów, o tym, jak wygląda Seul i inne metropolie... Blondyn promieniał. Nauczyciel wiedział już, że go stracił na rzecz Choia. Reprezentował on sobą wszystkie tęsknoty chłopaka. Gdyby widział, z pewnością przeprowadził by się gdzieś daleko, opuścił mieszanie rodziców, usamodzielnił się i zrobił karierę. Jinki nie miał serca mu tego odmawiać, zabraniać szczęścia kosztem własnego. Kiedy więc Taemin ogłosił mu kilka dni później, że Minho zaproponował mu zaprezentowanie się razem na scenie i wyjeżdżają razem do stolicy, udawał radość najlepiej jak potrafił.

Minął miesiąc, a blondyn nie dzwonił. Gazety za to często i gęsto się o nim rozpisywały, telewizja prezentowała go jako nowe odkrycie Choia, rozczulano się nad tym, jaki to pianista jest dobry, że przyjął pod swe skrzydła chorego studenta. Wykładowca starał się dystansować, jednak bacznie obserwował wszelkie relacje, trzymając kciuki za swego ucznia (w duchu ciągle go tak nazywał). Prawdziwy szok przeżył, kiedy ogłoszono, że Minho znalazł lekarza, który podejmie się operacji i chłopak wreszcie zyska pełną sprawność. Z wszystkiego urządzono medialne przedstawienie. Korepetytor nie wytrzymał i sam wykręcił numer przyjaciela.
- Jak się czujesz? - zapytał, słysząc po głosie, że Taemin brzmi jakoś nieswojo.
- Całkiem dobrze, naprawdę... - padło po dłuższej chwili - regeneruję się po operacji, widzę coraz wyraźniej... Wciąż trudno mi się do tego przyzwyczaić. Inaczej wyobrażałem sobie świat...
Jinki słuchał tego wszystkiego, wyraźnie zaniepokojony. Od razu poczuł, że coś nie gra. Musiał to sprawdzić.
- Nauczycielu...- zaczął nieśmiało młodzieniec - mógłbyś do mnie przyjechać? Chciałbym cię zobaczyć.
Wykładowcy nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Jeszcze tego samego dnia siedział w samolocie, który zabrał go do Seulu. Na miejscu, po długich poszukiwaniach (nigdy nie lubił miejskich molochów), odnalazł właściwy szpital i złożył przyjacielowi wizytę.
- Moje dłonie nie kłamały - rzucił na przywitanie blondyn. - Mam naprawdę przystojnego korepetytora.
- Oho, czyżbym przeszkadzał w randce? - wtrącił radośnie mężczyzna w białym kitlu, który właśnie wszedł do pokoju.
- Jinki, poznaj, to doktor Kim Kibum, najweselszy lekarz, jakiego znam, dokonał tego, czego nikt nie potrafił zrobić.
- Bo się zarumienię, tak samo jak twój gość - powiedział lekarz, chichocząc, choć widać było, że schlebiała mu ta pochwała. Wykładowca odruchowo dotknął rozpalonych policzków.
- Długo jeszcze tu poleżysz? - zapytał studenta po przywitaniu z Kibumem i podziękowaniu mu za pomoc.
- Dzisiaj wychodzę, a jutro biorę udział w koncercie. Występuję w duecie z Jonghyunem - odparł z udawaną beztroską chłopak.
- Co? Przecież powinieneś jeszcze odpocząć. Doktorze, proszę coś zrobić!
- Z medycznego punktu widzenia pacjent może już opuścić szpital, choć oczywiście przydałaby mu się dłuższa przerwa od pracy, nabranie pewności siebie w nowej dla niego sytuacji... Ale to decyzja pana Taemina, jeśli dobrze się czuje, to jego wola.
Jinki nie wierzył w to, co słyszy. Wiedział, że za tym pośpiechem stoi Minho, który pragnął kuć żelazo, póki gorące i korzystać z blondyna ile wlezie. Postanowił rozmówić się z dawnym przyjacielem.
Tamtego wieczoru dostał się za kulisy. Poznał tam Jonghyuna, postawnego mężczyznę o cudownym głosie i miłej powierzchowności. On też martwił się o młodzieńca.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą, nigdy nie był tak stremowany - powiedział Jinkiemu.
Nauczycielowi nie pozwolono zamienić nawet słowa ze swym uczniem, musiał już kierować się na scenę. Ze swej pozycji wykładowca przyglądał się występowi. Taeminowi wyraźnie nie szło, dwa razy się pomylił (na szczęście publiczność niczego nie zauważyła), cały zbladł, ledwo trafiał z nerwów w klawisze. To Jonghyun uratował występ, inaczej nastąpiłaby katastrofa.
Wściekły Minho czekał na chłopaka przy zejściu ze sceny. Zbeształ go niemiłosiernie i zagroził, że jeśli coś takiego się powtórzy, wyciągnie poważne konsekwencje.
- O jakie konsekwencje mu chodziło? korepetytor zapytał swojego studenta, jednocześnie uspokajając go, że wcale nie poszło tak źle.
- Dziękuję, ale sam wiem, że zawiodłem - odparł smutno. - W zamian za ufundowanie operacji podpisałem z Choiem umowę na wyłączność. Muszę tańczyć, ja mi zagra, pod groźbą kary finansowej... Och, Jinki, co ja najlepszego zrobiłem? - załkał. - Myślałem, że on dobrze mi życzy, ale on różni się od ciebie... Chciałem tylko widzieć, poznać trochę świata, jak każdy normalny człowiek - zaczął płakać.
- Spokojnie, pomogę ci - powiedział roztrzęsiony wykładowca. - Razem sobie z tym poradzimy. Na razie skup się na następnym wejściu. To już za chwilę.
- Nie poradzę sobie! - wybuchnął blondyn. - Wcześniej grałem w małych, lokalnych klubach, a nie w takich ogromnych operach jak ta! I to przy obecności telewizji! Jinki... - kontynuował nerwowo. - JA po raz pierwszy zobaczyłem tych ludzi, ich wpatrzone we mnie oczy. Nie dam rady!
Korepetytor chciał coś powiedzieć, jednak już wyciągnięto Taemina na scenę. Wściekły na siebie, podszedł jak najbliżej mógł, by obserwować sytuację. Publiczność zaczynała się niecierpliwić. Młodzieniec zasiadł przy fortepianie, ale nie potrafił się odblokować. Wykładowca bez namysłu wyskoczył zza kulis. A co tam, razem stanowią siłę nie do pokonania. Ukłonił się widowni i zasiadł obok przyjaciela.
- Zamknij oczy i graj, przyłączę się do ciebie - wyszeptał.
Wykonali razem utwór, który wielokrotnie ćwiczyli w domku porośniętym bzem. Swym zaangażowaniem i synchronizacją podbili serca ludzi. Dostali owacje na stojąco.
Jeszcze tego samego wieczoru Taemin zerwał współpracę z Minho.
Razem z nauczycielem wrócił do Ulchin, odpocząć. Jinki wsparł go w walce z prawnikami i namówił do wydania "Rainbow". Z pieniędzy uzyskanych dzięki tej kompozycji starczyło na wyrównanie rachunków z Choiem. A blondyn dalej tworzył. I szkolił się pod okiem Jinkiego. Oboje poprzysięgli sobie, że cokolwiek później postanowią, czy zostaną w miasteczku, czy nie, zawsze będą współpracować. I pozostaną przyjaciółmi, spędzającymi razem czas najczęściej jak to tylko możliwe. Bo kiedy współpracowali, ich życie nabierało kolorów.

Obserwatorzy